„Jeszcze nigdy…” Devi nie wyjeżdżała na studia. Recenzja finałowego sezonu serialu Netfliksa
„Jeszcze nigdy…” to jeden z najbardziej udanych seriali młodzieżowych Netfliksa, który właśnie dobiegł końca. Historia Devi opowiedziana przez Mindy Kaling i Lang Fisher stara się uwzględnić wszystkie problemy, z jakimi mierzą się dzisiaj nastolatkowie, czyniąc to w zabawny i bezpretensjonalny sposób.
„Jeszcze nigdy…” to jeden z tych seriali, który w dniu swojej premiery nie zapowiadał się na hit mający zyskać wielomilionową publikę. Okazało się jednak, że Devi (w tej roli Maitreyi Ramakrishnan) dzięki swojej nieprzeciętnej osobowości zyskała sympatię, nie tylko nastoletniej, widowni.
Opowieść o dziewczynie z hinduskimi korzeniami, mającej ambitnych rodziców marzących o jej studiach na Princeton, z pozoru brzmi dosyć banalnie. Na szczęście twórczynie postanowiły pobawić się konwencją serialu dla młodzieży i dzięki temu uniknęły sztampowych rozwiązań.
Devi jak Betty?
Gdy poznajemy Devi, bohaterka jest w żałobie po śmierci ojca, nie radzi sobie nie tylko ze szkołą, ale i codziennym funkcjonowaniem. Większość jej problemów zdrowotnych wiążę się z traumą po stracie ukochanego rodzica, który zawsze pośredniczył w trudnych relacjach z matką. Devi musi w końcu wrócić do szkoły i wtedy poznajemy liceum w Sherman Oaks oraz całą galerię barwnych osobowości, w tym przyjaciółki głównej bohaterki, czyli Fabiolę (Lee Rodriguez) i Eleanor (Ramona Young).
Bohaterki tworzą udane trio, zawsze spędzają czas razem i wspierają się w trudnych chwilach, a tych nie brakuje w licealnej rzeczywistości. Serial łączy w sobie tematykę typową dla teen dramy w rodzaju „Riveradale”, ale nawiązuje także do produkcji takich jak „Brzydula Betty”, zwłaszcza gdy Devi wpada w kłopoty i podejmuje kolejne działania, pogarszające jej sytuację.
Podobieństwo do „Brzyduli Betty” (2006-2010, ABC) wiąże się z tym, jak napisana jest bohaterka. Dziewczyna jest pierwszym pokoleniem urodzonym w Stanach Zjednoczonych, więc rodzice mają wielkie oczekiwania wobec jej przyszłości i liczą, że zrobi karierę w jakiejś prestiżowej dziedzinie. Co prawda sami przyjechali do Ameryki z wyższym wykształceniem, ale jako imigranci musieli zaczynać od początku, dlatego też wszystkie wysiłki włożyli w ułatwienie życia swojej córce. Jeśli pamiętacie Betty Suarez (w tej roli America Ferrera), to wiecie, że jej sytuacja była podobna. Betty ukończyła studia jako pierwsze pokolenie w rodzinie i gdy zaczyna staż w magazynie modowym, wierzy, że będzie to przepustka do dalszej kariery. Obydwie bohaterki mimo wychowania do bycia posłusznymi, często ryzykują i decydują się postąpić wbrew radom rodziny, co nie zawsze kończy się dla nich dobrze, ale nie ustają w kolejnych próbach osiągnięcia celu na własnych warunkach.
Nie sposób uniknąć porównań do „Riverdale” (2017-, The CW, Netflix), czy „Beverly Hills 90210” (1990-2000, FOX), ponieważ ilość wątków romansowych może przyprawić widza o zawrót głowy. Każdy jednak jest po coś. Na przestrzeni czterech sezonów nowe relacje kształtują bohaterkę, ale co najciekawsze – nie zawsze sprowadzają ją na dobrą drogę.
Devi często w akcie desperacji mija się z prawdą, podejmuje pochopne decyzje, działa impulsywnie, zbyt często dąży do konfrontacji. W efekcie wiele jej zachowań ośmiesza ją i upokarza, bohaterka postępuje w sposób zniechęcający do niej widownię, ale dzięki temu nie jest jednowymiarowa, albo jednoznacznie pozytywna.
Sherman Oaks czy Riverdale?
W czwartym sezonie Devi aplikuje na wymarzone studia, chce studiować na Princeton i temu poświęcona jest większość odcinków. Jako że czwarty sezon zamyka perypetie nastoletnich bohaterów, czyli podobnie jak w „Riverdale”, bohaterowie rozliczają się z przeszłością i przygotowują do dorosłego życia (co prawda „Riverdale” zdecydowało się wrócić ze swoimi postaciami do liceum i tam pozostać, ale to temat na inną okazję).
Coś jednak w sezonie finałowym nie zagrało, tak jak powinno – ostatni odcinek pospiesznie odhacza wątki do zamknięcia i widać w tym gonitwę twórczyń. Do momentu, w którym Devi otrzymuje pierwszą decyzję w sprawie rekrutacji na studia – serial radzi sobie dobrze, ale później rozpoczyna się nerwowy bieg do mety.
Słabo wypada drugi plan w odcinku finałowym, co jest zaskakujące, ponieważ dotychczas te wątki były napisane z dużym humorem. Tym razem związek babci Devi wydaje się fabularną „zapchajdziurą”, podobnie jak śledztwo prowadzone przez Kamalę (w tej roli Richa Moorjani) w sprawie narzeczonego babci. Nie jest to w żaden sposób interesujące, ani też nie rozwija wątku Devi. W poprzednich sezonach drugi plan ciekawie uzupełniał przygody głównej bohaterki.
Ważne kwestie społeczne
Największym atutem serialu była odwaga twórczyń w mówieniu o trudnych tematach. Wprowadzone zostały w lekkiej formie tak, żeby ich ciężar nie przestraszył widowni. Pojawiają się więc kwestie klasowe, rasowe, wątki dotyczące debiutu seksualnego i orientacji seksualnej. Jeśli chodzi o szczególnie uprzywilejowanych społecznie bohaterów, jak np. Ben (Jaren Lewison), to jego perypetie skontrastowane zostały z położeniem innych postaci, aby pokazać, że nie wszyscy mają równy dostęp do edukacji i mogą z taką samą łatwością realizować przyszłe ambicje zawodowe. „Jeszcze nigdy…” to serial komediowy dla młodzieży więc wiele tematów traktowanych jest pobieżnie i w sposób uproszczony, ale mimo to dający do myślenia (wystarczy wspomnieć brak dziewcząt w kółku robotyki, albo powtarzanie klasy przez Trenta, czy niezdrowe relacje, które tworzy Devi i kłamstwa, których się dopuszcza mimo uczęszczania na terapię).
„Jeszcze nigdy…” świetnie sprawdza się jako komedia dla młodzieży znudzonej schematycznymi opowieściami o popularnych sportowcach i cheerleaderkach. Devi, Fabiola, Eleanor, Ben i Paxton (Darren Barnet) starają się wychodzić poza swoje szufladki i zaskakiwać decyzjami pozornie do nich niepasującymi. A sam wybór partnera dla Devi wydaje się najmniej ważny w kontekście całej drogi, którą przeszła. Dużo ciekawsze jest to, że Mindy Kaling nie boi się pokazywać tego, jak nastolatki korzystają ze szkodliwych schematów wtłoczonych im w domach rodzinnych (np. perfekcjonizm i pracoholizm Bena).
W pułapce inkluzywności
Serial stara się być inkluzywny i równościowy, ale wpada w te same sidła, co inne teen dramy, ponieważ jedyny bohater plus size obecny w uniwersum „Jeszcze nigdy…”, czyli Eric (w tej roli Jack Seavor McDonald), funkcjonuje głównie w kontekście swojego nienormatywnego wyglądu, co wydaje się dosyć przestarzałą formułą na zagospodarowanie postaci. Wpadek tego rodzaju jest więcej (np. idealny makijaż bohaterek przypomina często ten z oper mydlanych), ale nie są one istotne w kontekście udanego sezonu finałowego (nie licząc nieco słabszego, ostatniego odcinka), mimo że poprzednie odsłony przyzwyczaiły widzów do bardziej przemyślanych wydarzeń z udziałem Devi.
Zaletą całej produkcji była postać błyskotliwego narratora (zupełnie jak w serialu „Jane The Virgin”). Jest nim były tenisista John McEnroe. Gościnnie głosu udzielają Andy Samberg i Gigi Hadid. Dzięki obecności narratora scenariusz zyskuje dodatkową warstwę interpretacyjną i prowadzi nas za rękę po życiu bohaterki. Komediowy ton narracji to zdecydowana zaleta produkcji. Podobnie jak czerpanie ze współczesnej popkultury i mediów społecznościowych. A odcinek finałowy to hołd dla kina bollywoodzkiego. Warto spróbować.
Serial „Jeszcze nigdy…” dostępny jest na platformie Netflix.
Dołącz do dyskusji: „Jeszcze nigdy…” Devi nie wyjeżdżała na studia. Recenzja finałowego sezonu serialu Netfliksa