Recenzje kinowe: Bracia, Tristan i Izolda, Takeshis’
W skali od jednej do sześciu gwiazdek ocenia Robert Patoleta.
BRACIA ****
W ekstremalnych warunkach wojny porządny Michael zmienia się w szaleńca. W tym czasie nierozsądny lekkoduch Jannik zostaje się odpowiedzialnym opiekunem rodziny swojego brata.
Obu poznajemy w chwili, kiedy młodszy z braci, Jannik (Ulrich Thomson) wychodzi z więzienia. Wieczorem dołącza do rodzinnej kolacji w domu Michaela (Nikolaj Lie Kaas), na której oprócz rodziców i córeczek brata jest też jego żona Sara (Connie Nielsen). Tak naprawdę to ona w tej historii odgrywa najważniejszą rolę. Jest łącznikiem pomiędzy niepokornym i lekkomyślnym Jannikiem oraz poważnym i rozsądnym Michaelem. Jej mąż jest oficerem i podczas kolacji ogłasza, że wyjeżdża, aby walczyć w Afganistanie.
Już na początku swojej afgańskiej misji dostaje się do niewoli talibów. Tam pod groźbą śmierci zmuszony jest do zabicia więzionego razem z nim żołnierza z duńskiej armii. Jednak wszyscy są przekonani, że zginął w zestrzelonym śmigłowcu. Pogrążeni w żałobie Sara i Jannik zbliżają się do siebie. Nie wiedzą, że kiedy Michael wróci, dla całej rodziny zacznie się koszmar.
Suzanne Bier nakręciła film mocny i brutalny, ale bardzo ludzki. Odkrywa prawdę o ludzkiej psychice, mechanizmach budowania szczęścia i niszczenia go w jednej chwili. Tak naprawdę, nie jest to film o braciach, ale o nagle zburzonym związku męża i żony. Najbardziej cierpi kobieta, ale paradoksalnie okazuje się najsilniejsza psychicznie. Polecam, bo ostatnio niewiele powstało dzieł w trafny i autentyczny sposób pokazujący przemianę, zarówno w lepszą, jak i tą bardziej ciemniejszą stronę ludzkiej osobowości.
TRISTAN I IZOLDA ***
W opowieści o tragicznej parze kochanków za dużo jest konfekcji Hollywood, a za mało magii i mistycyzmu.
W zamierzchłych czasach, po wycofaniu się Rzymian, tereny dzisiejszej Brytanii próbowali podporządkować sobie władcy Irlandii. W czasie jednego z najazdów, mały Tristan (dorosły – James Franco), syn włodarza jednego z brytyjskich plemion, zostaje uratowany przez Marka (Rufus Sewell), pana Kornwalii. Kiedy dorasta, staje na czele wyprawy mającej na celu odbicie zakładników wziętych do niewoli przez Irlandczyków. Podczas potyczki zostaje ciężko ranny. Starym obyczajem łódź z umierającym bohaterem zostaje wypuszczona przez jego ziomków na pełne morze. Dociera do irlandzkiego wybrzeża, gdzie odnajduje go Izolda (Sophia Myles), córka irlandzkiego króla Donnchadha (David O’Hara). Dziewczyna nie wyjawia przybyszowi swojej tożsamości. Oboje zakochują się w sobie.
Tristan zdrowieje i wraca do swoich. Wkrótce potem wraz ze swoimi pobratymcami staje w szranki, bo król Donnchadh ogłasza konkurs rycerski o rękę swojej córki. Jeśli któryś z Brytów zwycięży, Izolda wyjdzie za mąż za księcia Marka. Tristan nie przypuszcza jednak, że to jest podstęp. Nie domyśla się też, że Izolda to tajemnicza dama, w której jest zakochany.
Pierwotnie film miał wyreżyserować słynny Ridley Scott, który w końcu obrał sobie rolę producenta. Reżyserię powierzył Kevinowi Reynoldsowi, twórcy „Robin Hooda, księcia złodziei”. Zadanie zostało wykonane poprawnie, ale bez większego entuzjazmu. Brakuje tutaj odrobiny magii i mistycyzmu. Wbrew oryginalnemu średniowiecznemu tekstowi, nie ma odniesień do jakiejkolwiek religii, świata duchów i obrzędów, wszechobecnego wówczas u wszystkich mieszkańców Europy. Zignorowano również prawdę historyczną twierdząc, że nie sposób do niej dotrzeć. Wiadomo jednak, że wówczas czytać potrafili wówczas jedynie duchowni, a nie, jak to pokazano, możnowładcy, nie było książek w dzisiejszym rozumieniu i nie noszono sweterków z wełny angorskiej.
Na uwagę zasługują ponure i mroczne zdjęcia autorstwa polskiego operatora Arthura Reinharta, podobne do tych, które wykonał do filmu „Nic” Doroty Kędzierzawskiej. Natomiast cały romans i wielka miłość oplecione garścią pseudofilozoficznych banałów zupełnie nie wzruszają. Trudno domyślić się dlaczego akurat ta historia przeszła do legendy i stała się inspiracją do stworzenia następnych wielkich dzieł literackich, m.in. „Romea i Julii”.
TAKESHIS’ **
Sobowtór znanego aktora, tak bardzo pragnie popularności, że myli swoje życie z fikcją telewizyjną. Film równie pusty i pretensjonalny, jak medialną papkę, którą próbuje ośmieszyć.
Reżyser Beat Takeshi Kitano występuje tu w podwójnej roli, gra pewnego siebie gwiazdora Beata Takeshi oraz swojego sobowtóra - zagubionego Mr. Kitano. Obaj spotykają się w telewizyjnej garderobie. Pierwszy odwala fuchę w kolejnym durnym serialu. Drugi pragnąc zagrać cokolwiek, ucharakteryzowany jest na klowna. Na co dzień pracuje w sklepie spożywczym. Po pracy chodzi na castingi, ale jest tak beznadziejny, że z każdego zostaje z hukiem wyrzucony. Z czasem zaczyna śnić i marzyć o tym, że staje się potężnym gangsterem, takim jak jego serialowy idol. Ludzie zaczynają się go bać, bo wiedzą, że z jego ręki grozi im niechybna śmierć. Co gorsza, Kitano zaczyna wcielać swoje zabójcze pomysły w życie.
Film pełen jest przydługich sekwencji strzelanin z których bohater wychodzi bez szwanku, nużących piosenek w wykonaniu transwestyty Miwy i irytujących postaci kobiecych. Japoński reżyser zaserwował pokaz równie pusty, jak idiotyczny świat oper mydlanych, sensacyjnych seriali i nudnych telewizyjnych recitali.
Robert Patoleta
Dołącz do dyskusji: Recenzje kinowe: Bracia, Tristan i Izolda, Takeshis’