Repolonizacja mediów to gra polityczna, może być sprzeczna z prawem unijnym
Rząd zapowiada przyspieszenie prac nad repolonizacją mediów. Eksperci widzą w ustawie regulującej polski rynek medialny intencje polityczne. Część wątpi w jej wprowadzenie, choć niektórzy chętnie widzieliby u nas regulacje rodem z rynku francuskiego. Dla Wirtualnemedia.pl o repolonizacji mówią Andrzej Zarębski, Paweł Nowacki, Marek Sowa, Aleksy Uchański i Eryk Mistewicz.
Kwestia repolonizacji mediów pojawiła się w konkretnej formie pod koniec ub.r., gdy w grudniu ub.r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powołało zespół, złożony także z przedstawicieli KRRiT i UOKiK-u, który miał pracować nad projektami prawnymi zapewniającymi większy pluralizm własnościowy w mediach w Polsce.
- Żadne poważne państwo w Europie nie pozwoliło na to, żeby w takiej delikatnej przestrzeni - nie tylko dla biznesu, ale dla wolności debaty, wolności wymiany idei - jak media gdzieś dominował kapitał obcy. Niestety, przez te ostatnie dwadzieścia kilka lat dopuściliśmy do tego, żeby tak się stało, zwłaszcza w prasie - regionalnej czy lokalnej. Dobrze byłoby to zmienić na rzecz kapitału polskiego - ocenił na początku stycznia wiceminister kultury Jarosław Sellin.
Pod koniec stycznia pojawiły się sugestie, że ustawa o regulacji mediów w Polsce miałaby przypominać model francuski, a projekt dokumentu jest już gotowy.
Według informacji zebranych przez serwis Wirtualnemedia.pl najważniejsze punkty francuskiej ustawy medialnej pochodzącej z roku 1986 są następujące:
1. Ustawa zabrania osobie fizycznej lub prawnej jednoczesnego kontrolowania więcej niż 7 kanałów telewizyjnych (art. 41 § 4).
2. Osoba fizyczna lub prawna nie może kontrolować więcej niż jednej radiowej usługi nadawczej, jeżeli docierają one potencjalnie do ponad 20 proc. odbiorców wszystkich usług transmisji radiowej we Francji (art. 41 § 10).
3. Osoba fizyczna lub prawna nie może kontrolować bezpośrednio ani pośrednio więcej niż 49 proc. kapitału lub prawa głosu w spółce będącej operatorem telewizyjnym, jeżeli oglądalność jego programu przekracza 8 proc. całkowitej oglądalności w kraju (art. 39); to postanowienie nie obowiązuje historycznych operatorów francuskich istniejących przed wrześniem 1986 r.
4. Zagraniczna osoba fizyczna lub prawna nie może kontrolować, samodzielnie bądź z innymi obcokrajowcami, więcej niż 20 proc. kapitału lub praw głosu w spółce będącej operatorem radiowym lub telewizyjnym nadającym swój program w języku francuskim (art. 40); to postanowienie nie ma zastosowania do osób fizycznych lub prawnych z Unii Europejskiej.
5. Ustawa zawiera również przepisy antykoncentracyjne dotyczące koncentracji krzyżowej. I tak na przykład nie mogą być spełnione w przypadku żadnego operatora więcej niż dwa z poniższych trzech kryteriów:
Kontrolowanie jednej lub większej liczby koncesji telewizyjnych, których potencjalny zasięg wynosi 4 miliony widzów;
Kontrolowanie jednego lub większej liczby nadawców radiowych, których potencjalny zasięg wynosi 30 miliony słuchaczy;
Kontrolowanie gazety codziennej, której udział w ogólnokrajowym nakładzie wynosi ponad 20 proc. (art. 41-1-1).
W ostatnich dniach prace nad ustawą regulującą na nowo polski rynek mediów miały ulec przyspieszeniu. W poniedziałek Wirtualnemedia.pl opierając się na wiarygodnych nieoficjalnych źródłach zbliżonych do PiS podały, że przygotowywany przez resort kultury i dziedzictwa narodowego projekt ustawy regulującej polski rynek medialny trafi w czwartek pod obrady sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Szybko okazało się, że w sprawie ustawy repolonizacyjnej wśród instytucji związanych z tym dokumentem panuje poważny zamęt komunikacyjny. Pomimo wcześniejszych deklaracji że projekt jest gotowy naszej redakcji nie udało się go zdobyć z prostego powodu - dokument jeszcze nie istnieje, choć pojutrze ma być omawiany w komisji.
- Informuję, że jak dotąd - stan na poniedziałek godz. 16:00 - projekt ustawy nie wpłynął do Sejmu. Co za tym idzie, na teraz w czwartkowym porządku obrad Komisji Kultury i Środków Przekazu nie figuruje rzeczony dokument. Niewykluczone jednak, że projekt ustawy pojawi się w najbliższym czasie (przed rozpoczęciem 38. posiedzenia), a harmonogram prac Komisji zostanie o niego uzupełniony - czytamy w mailu przesłanym do redakcji Wirtualnemedia.pl i podpisanym przez Andrzeja Grzegrzółkę, dyrektora biura prasowego Kancelarii Sejmu.
Ten komunikat oznacza, że nawet w wypadku wprowadzenia projektu pod czwartkowe obrady komisji jej członkowie będą mieli niewiele czasu na zapoznanie się z tym dokumentem.
Niezależnie od niejasności dotyczących prac nad projektem repolonizacji mediów głos w sprawie jego ogólnych założeń i idei zabrali w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia.pl eksperci polskiego rynku mediów. Ich opinie nie są do końca zgodne, ale wskazują na rozmaite problemy wiążące się z projektowanym przez rządzących nowy krajobrazem mediów w naszym kraju.
Repolonizacja a przepisy unijne
Andrzej Zarębski, ekspert medialny i były sekretarz KRRiT w rozmowie z nami skupia się na tym jak planowane medialne przepisy dekoncentracyjne wyglądają na tle regulacji w Unii Europejskiej.
- Zacznijmy od tego, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej i zgodnie z prawem unijnym obowiązuje u nas w gospodarce, a więc także w mediach zasada swobodnego przepływu kapitału, ludzi i usług - podkreśla Andrzej Zarębski. - W związku z tym wszelkie ograniczenia nakładane w tej dziedzinie nie mogą stać w sprzeczności z unijnymi normami prawnymi. Z tego punktu widzenia regulacja o której mówimy, a której szczegółów jeszcze nie znamy musi zostać sprawdzona pod tym kątem przez samych jej inicjatorów, a później także w trakcie procesu legislacyjnego. Tutaj znaczącym elementem będą także podpisane przez Polskę umowy o wzajemnej ochronie inwestycji.
Według Zarębskiego dotychczasowe badania rynku medialnego w odniesieniu do konkurencji nie potwierdzają w żaden sposób zagrożeń w tej dziedzinie.
- Przypomnę, że w świetle obowiązującego prawa o konkurencji podmioty rynkowe mogą zajmować pozycję dominującą i nie ma w tym nic złego. Naganna jest dopiero taka sytuacja, gdy podmiot zajmujący pozycję dominującą nadużywa jej i narusza zasady wolnej konkurencji - zaznacza nasz rozmówca. - W przypadku mediów nie stwierdzamy w tej chwili, by ktokolwiek osiągnął pozycję dominującą nawet przy zmniejszeniu progu do 30 proc. W konsekwencji zatem nie ma na rynku medialnym podmiotów mogących nadużywać swojej przewagi i zaburzać uczciwą konkurencję.
Były członek KRRiT zwraca uwagę na szczególną pozycję TVP w kontekście podmiotów mogących naruszać zasady wolnego rynku.
- Jeśli już są podnoszone wątpliwości dotyczące podmiotów dominujących, to odnoszą się one głównie do publicznego nadawcy, czyli Telewizji Polskiej - wskazuje Zarębski. - Wciąż bowiem istnieje spór dotyczący finansowania TVP w kontekście ewentualnych oskarżeń o niedozwoloną pomoc publiczną. Natomiast w odniesieniu do mediów prywatnych nikt takich pretensji nie formułuje. Podsumowując: Pod względem legalizmu, prawa krajowego i wspólnotowego problem koncentracji kapitału w polskich mediach nie istnieje. Natomiast jeśli chodzi o intencje autorów projektu repolonizacji sektora medialnego to mam nadzieję że przeczytamy je w uzasadnieniu do projektu, który jak wiadomo na razie nie istnieje.
Według niektórych opinii intencją autorów koncepcji repolonizacji mediów i ich dekoncentracji zależy głównie na wpływie na rynek mediów lokalnych. Zapytany o ten wątek Andrzej Zarębski jest ostrożny w diagnozach i zwraca jednak uwagę na istotny szczegół.
- Bardzo trudno będzie skonstruować dopuszczalną w świecie prawa konstrukcję, która będzie oddziaływać na rynek w sposób selektywny - ocenia Zarębski. - Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że jeśli wgłębimy się w tego typu polityczne spekulacje i gry, to nieoczekiwanie możemy zaniepokoić tę część rynku, którą obecnie tak dobrze zajmują media wyznaniowe. Z wypowiedzi niektórych autorów nowych przepisów w odniesieniu do mediów lokalnych wynika, że mają w tym obszarze zadziałać mechanizmy rynkowe. Z tym nie ma żadnego problemu, jeżeli jedna strona zechce sprzedać tytuł lub swoje w nim udziały, a druga strona zechce je kupić i obaj partnerzy dogadają się w kwestii ceny. Za wyjątkiem mediów koncesjonowanych gdzie obowiązują pewne ograniczenia, to w segmencie prasy obowiązuje zasada swobody gospodarczej.
Repolonizacja to element polityki
Paweł Nowacki, obecnie pracujący dla porównywarki ubezpieczeń Mfind.pl, a wcześniej zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” ds. online odnosząc się do kwestii repolonizacji mediów odwołuje się do historii.
- W kwietniu 1990 roku grupa 98. pracowników zespołu redakcyjnego „Expressu Wieczornego” (warszawska popołudniówka z bardzo dobrą pozycją na rynku) zakłada spółdzielnię dziennikarską, by uzyskać pierwszeństwo w ubieganiu się o przejęcie tytułu od RSW - przypomina Paweł Nowacki. - W październiku tego samego roku spółdzielnia rozpoczyna wydawanie porannej wersji dziennika, noszącej tytuł „Express”. Fundacja Prasowa „Solidarność” - to z kolei fundacja założona 15 marca 1990 r. przez ówczesnego senatora i redaktora naczelnego "Tygodnika Solidarność” Jarosława Kaczyńskiego. Wśród założycieli fundacji są też m.in. Sławomir Siwek i Krzysztof Czabański.
Według Nowackiego warto pamiętać, że już w maju 1991 r. na żądanie Jarosława Kaczyńskiego (wtedy ministra stanu i szefa kancelarii prezydenta Wałęsy) Fundacja nabyła od Skarbu Państwa "Expres Wieczorny" oraz prawo wieczystego użytkowania kilku działek wraz z czterema nieruchomościami w centrum Warszawy m.in. przy ul. Nowogrodzkiej 84/86 (ówczesna siedziba zakładów graficznych, a dziś siedziba PiS) po likwidowanym koncernie RSW Prasa-Książka-Ruch z czasów PRL (likwidatorem koncernu był też kilka lat później Krzysztof Czabański). W lipcu 1993 r. fundacja „Solidarność” odsprzedaje tytuł "Express Wieczorny" szwajcarskiej spółce Marquard (zlikwidowano tytuł w 1999 r.).
- Generalnie repolonizacja to decyzja polityczna - nie ukrywa Nowacki. - Wszyscy ekscytują się obecnym planem repolonizacji mediów, a mało kto sięga do historii prywatyzacji polskiej prasy. Przecież PiS (a raczej poprzednik tej partii - PC, te same osoby, w tym sam Jarosław Kaczyński) miał swoje media, mógł na ich bazie budować koncern porównywalny do Agory. Tymczasem sprzedali tytuł szwajcarskiej spółce i stąd jest dziś siedziba na Nowogrodzkiej. A teraz chcą mieć możliwość politycznego wpływu w regionach - podsumowuje Nowacki.
Marek Sowa, były prezes m.in. Agory i UPC Polska, obecnie współtwórca kanału Golf Channel Polska jest przekonany o politycznych motywach autorów ustawy repolonizującej media w naszym kraju.
- „Repolonizacja” mediów brzmi dumnie, ale to tylko retoryka i gra pozorów - ocenia krótko Marek Sowa. - W całej sprawie chodzi przede wszystkim o chęć uzyskania politycznej kontroli i w konsekwencji upartyjnienie kolejnych obszarów w polskich mediach. Przykład mediów publicznych w Polsce jest aż nadto wymowny. Wbrew partyjnej retoryce pluralizm mediów ma się w Polsce dobrze, ale jego gwarantem nie jest „narodowa” gorączka i gesty polityków, a właśnie fakt że znacząca część mediów pozostaje poza ich zasięgiem. Silne, prywatne grupy kapitałowe i międzynarodowi inwestorzy są z definicji bardziej odporni na bezpośrednie naciski i ręczne sterowanie w wykonaniu lokalnych polityków, niż media słabe i rozdrobnione.
Zdaniem Sowy odwoływanie się do francuskiej ustawy medialnej może być przejawem podświadomej tęsknoty niektórych polskich polityków za latami 80-tymi, w których owa ustawa była uchwalana.
- Tyle że zupełnie odmienne były realia ówczesnej Francji, inna jest francuska kultura polityczna, a w międzyczasie kompletnie zmienił się świat współczesnych mediów – zaznacza Sowa.
Regulacja mediów może być porażką
Aleksy Uchański, CEO Movie Games i były szef segmentu cyfrowego Ringier Axel Springer Polska podkreśla słabe strony w logice twórców nowych przepisów dotyczących dekoncentracji rynku medialnego.
- Mam w związku z tą całą sytuacją dwie refleksje. Po pierwsze, przytaczane z namaszczeniem statystyki dotyczące koncentracji obcego kapitału w mediach odnoszą się zawsze do rynku dzienników i magazynów drukowanych - podkreśla Aleksy Uchański. - Rynku schyłkowego i stale tracącego, moim zdaniem tracącego również rząd dusz w zakresie budowania opinii. Oczyma duszy widzę taki groteskowy scenariusz, w którym w 2019 roku skarb państwa za pośrednictwem swoich spółek (bo któżby inny?) wykupuje od uszczęśliwionych zachodnich wydawców ich marginalne i w normalnej grze ekonomicznej niemożliwe do zbycia aktywa. Obie strony są szczęśliwe, osiągnięto zdumiewające win-win.
Druga refleksja Uchańskiego dotyczy kwestii zasad unijnego rynku, które mogą okazać się prawdziwym „hamulcowym” we wdrożeniu planów repolonizacyjnych.
- Przedsięwzięciem nowej władzy które poniosło najbardziej spektakularną w mojej ocenie porażkę był podatek od supermarketów - przypomina nasz rozmówca. - Okazało się że konfrontacja z obszarem szeroko pojętej swobody prowadzenia działalności gospodarczej na równych prawach w Unii Europejskiej jest trudna, zwłaszcza gdy za przeciwnika ma się bogate koncerny, a organy UE dysponują silnymi i bezpośrednimi narzędziami działania. Zagadnienie „repolonizacji mediów" wykazuje tu wiele podobieństw, a oczywiście dochodzi do niego jeszcze cały kolosalny aspekt wolności słowa. Uważam więc że jest to zamierzenie oględnie mówiąc trudne w wykonaniu i nie spodziewam się jego powodzenia chyba że, jak wspomniałem na początku, koncerny same uznają że jest to dla nich dogodna szansa na exit z nieatrakcyjnej kategorii klasycznych mediów.
Francja może być wzorem
Eryk Mistewicz, prezes Instytutu Nowych Mediów nie ukrywa swojego poparcia dla wprowadzenia w Polsce regulacji rodem z Francji, jednak niektóre zawarte tam zapisy mogą nie odpowiadać autorom projektu repolonizacji mediów w naszym kraju.
- Kilkakrotnie wydawnictwa niemieckie próbowały wydawać we Francji pisma opinii, za każdym razem twardo i zdecydowanie reagowało państwo francuskie - przypomina Eryk Mistewicz. - Już dawno powinniśmy zrobić to samo. Wykorzystać prawo polskie i europejskie, wykorzystać wzorce francuskie, aby ograniczyć wydawców zagranicznych i wspierać (a właściwie odbudowywać) wysokojakościowe media polskie. Trudno użyć argumentu, że rozwiązania francuskie ograniczają wolność słowa lub że nie są zgodne z prawem europejskim.
Według Mistewicza Francja ma elity rozumiejące, że mimo partyjnych sporów wszystkich łączy Republika.
- Media zaś są elementem budowania wspólnoty. To, czy będziemy na siebie warczeć, patrzyć wilkiem, czy też rozwijać się, być mądrą, godną wspólnotą zależy w dużym stopniu od mediów - zaznacza prezes Instytutu Nowych Mediów. - Dlatego też Francja blokuje obce podmioty w mediach, wspiera też media wysokojakościowe niemałą kwotą 1,6 mld euro rocznie dystrybuowaną po równo dla wszystkich, od prawa do lewa, w tym także media opozycyjne.
Mistewicz zaznacza, że państwo francuskie bierze odpowiedzialność za media, podobnie jak za edukację, kulturę, naukę, podnoszenie standardów i budowę wspólnoty.
- Trudno zarzucić państwu francuskiemu łamanie kręgosłupów dziennikarzy czy naruszanie wolności prasy - podkreśla nasz rozmówca. - Jakość mediów francuskich, jakość pism opinii, programów TV, prezentowanych w nich wiedzy o świecie, o nauce, kulturze wysokiej znacząco odstaje od obecnych mediów polskich. Należy model francuski po prostu przenieść do Polski, także w ramach wspierania pracy uczciwych dziennikarzy i wysokojakościowych mediów. Nie rozwiąże to wszystkich problemów polskich mediów, jednak będzie to działanie zdecydowanie w dobrą stronę - ocenia Mistewicz.
Dołącz do dyskusji: Repolonizacja mediów to gra polityczna, może być sprzeczna z prawem unijnym
Choć może być, że w ustawie znajdzie się zapis zabraniający Niepolakom wydawania czegokolwiek po polsku.
POzostaje mieć nadzieję, że prawodawca ma doradców pokroju pana Mistewicza, to daje pewność, że ustawa nie ujrzy światła dziennego, a nawet jeśli, to zostanie uwalona przez UE.